Geoblog.pl    tlk    Podróże    Telecka jedzie do Azji    Świątynie kiczu
Zwiń mapę
2012
06
lip

Świątynie kiczu

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok, Wat Pho
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9007 km
 
Co przeciętny mieszkaniec miasta nad Wisłą wie o życiu duchowym Tajów? Nic. Ja – wstyd to przyznać – do czasu podjęcia decyzji o wyjeździe na wakacje do Azji byłem przekonany, że buddyzm to religia taka jak nasza, tylko panteon jest inny. Z naszej perspektywy buddyzm i hinduizm to przecież prawie to samo. Całe szczęście trochę się przed wyjazdem dokształciłem via internet, ale nie pomyślałem o tym, żeby się dowiedzieć, do czego w buddyzmie służą świątynie i czemu są tak dziwnie zbudowane. Nadal tego nie wiem, więc mój stosunek do tych skomplikowanych budowli jest typowo japoński: byłem, zdjęcia zrobiłem, niczego nie zrozumiałem.

Pierwsze słowo, które ciśnie mi się na usta, gdy oglądam nasze zdjęcia ze świątyń w Tajlandii, to: absurd. Dobrze, jestem prymitywnym europejczykiem i to wpływa na mój sposób patrzenia. Ale drugie słowo, to: kicz. Nadal ocennie, nadal pejoratywnie. To może trzecie: cepelia.

Czy my dzisiaj rozumiemy, czym jest folklor? Czemu śmieszą nas wycinanki kurpiowskie, słomiane kogutki i mazowieckie pasiaki, a jednocześnie akceptujemy skandynawskie, indiańskie czy brytyjskie wzornictwo, które czerpie garściami z tradycji i folkloru? Czemu Szwed kupuje w Ikei szklanki z prymitywnym, klasycznym wzorkiem w renifery, a my z politowaniem patrzymy na wyroby z Włocławka? Bo on jest dumny ze swojej tradycji. I robi wszystko, żeby to podkreślić, w tym również kupuje meble wzorowane na tych, które 100 lat temu stały u jego dziadka. Dzięki temu „nowe” i „stare” może stać obok siebie i harmonijnie do siebie pasować, domy można malować na odjechane kolory, a Julia Tymoszenko może dumnie paradować w upiętym warkoczu, który w Polsce byłby raczej jej gwoździem do trumny.

Może właśnie to jest kluczem do zrozumienia tych budowli: tradycja pozwala dzisiaj budować coś, co wygląda dokładnie jak to, co wznieśli nasi pradziadowie. I dobudowywać coś nowego do tego, co wznieśli. I co z tego, że krzykliwe kolory i absurdalne kształty nie pasują do budowli ze szkła i betonu. Nasze pola ryżowe mają 1000 lat i nadal działają, to czemu zmieniać sposób budowania świątyń?

A zatem: element górujący nad Wat Arun, to wielka stupa, ozdobiona milionami figurek i ceramicznych elementów. Dookoła niej stoją budynki różnego przeznaczenia. Prawdopodobnie część budynków służy mnichom do mieszkania ale część służy ewidentnie zaspokajaniu potrzeb duchowych. I tu robi się problem, bo do czego może służyć budynek, który jest rozrośniętą bramą do „niczego”? Chyba do tego, żeby można go było kiczowato ozdobić, a przed nim postawić dwa kilkumetrowe posągi dżinów.

Najważniejszy budynek kompleksu jest zawsze łatwy do rozpoznania, bo wchodząc do niego należy zdjąć buty, a w środku znajduje się posąg Buddy. W Wat Arun natknęliśmy się tam na scenę, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie: na specjalnej platformie siedział stary mnich, a obok, na podłodze, przykucnęły dwie dziewczynki w mundurkach szkolnych. Dziewczynki w pełnej pokory pozycji zapisywały w zeszytach to, co mnich miał im do powiedzenia. Mnich mówił powoli i cicho, patrząc się gdzieś w przestrzeń, nie zwracając uwagi na turystów i błyski fleszów. Połatana i sprana szata mnicha kontrastowała w ten sam sposób z bezcennymi, złoconymi dekoracjami na ścianach, co znane mi z dzieciństwa jedwabne, wyszywane złotą nicią ornaty z popękanymi, betonowymi ścianami domu bożego.
Jeżeli jeszcze kiedyś będę miał okazję przyjechać do Bangkoku, to chciałbym pójść spokojnie do jakiejś świątyni i spróbować coś z tego zrozumieć. Oczywiście zacznę od lektury „Zarysu dziejów religii”.

Ponieważ świątynie są czymś żywym i używanym, nie są one traktowane jak coś świętego, co musi być utrzymywane w stanie nienaruszonym. Chyba nawet z założenia świątynie mają być rozwijane: widzieliśmy rzędy posągów Buddy na różnym etapie wykończenia (od „pustego miejsca”, poprzez posągi surowe, posągi fragmentami pokryte złotą folią, aż po w pełni złote i wypolerowane), widzieliśmy nowe elementy, służące uczczeniu niedawno zmarłych osób lub ufundowane przez żyjących. Takie podejście widać również w miejscach, gdzie konieczna była reperacja: tak samo, jak widać każdą łatę na szacie mnicha, tak widać każdą łatę na posągach i każde sklejenie odłamanych elementów (na zdjęciach widać wyraźnie miejsce sklejenia trąby słonia, czy uszkodzenia betonowych maszkaronów).

Zmęczeni, ale zafascynowani, wsiedliśmy na prom (3 BHT) i przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki, do Wat Pho. Tutaj już trzeba kupić bilety (50 BHT), żeby wejść na teren świątyni. Bilet uprawnia do odbioru butelki darmowej wody, więc warto go zachować.

Ponieważ mam już swoje lata i swoje widziałem, to w Tajlandii nieustannie towarzyszyło mi uczucie deja vu: strzyżone drzewa i krzewy, tabliczki z napisami w krzykliwych kolorach, portrety króla, paradne mundury – to wszystko przypominało mi święto 1 Maja i hasła na trawnikach. Komicznym przykładem może być witający odwiedzających Wat Pho trawnik z krzakami przyciętymi na kształt zwierząt i usypanym z kamyczków napisem „Welcome to Wat Pho”.

Świątynię odwiedzają tłumy ludzi z całego świata. Mniejszość stanowią białasy z Europy; przyjezdnych w większości należy uznać za pielgrzymów, którzy wybrali się w duchową podróż do swojej Mekki, żeby zobaczyć 46 metrowy posąg leżącego Buddy. Gdyby ktoś nie wiedział, gdzie zostały ukryte rezerwy z Fort Knox, to właśnie tam. Czym bardziej zagłębialiśmy się w kolejne zakątki kompleksu, tym bardziej ogarniało mnie przerażenie, związane z niezrozumieniem tego, co widzę. Przykładem może być wymiana dachówek na jednym z budynków: każda nowa dachówka była donacją, opisaną na odwrocie, a stare dachówki można było odkupić, jako „relikwie”, bo przecież były przez jakiś czas elementem świątyni. Jak rozumiem, liczba chętnych do ufundowania nowej dachówki jest tak wielka, że pozwala utrzymać dachy budynków na najwyższym poziomie. Kolejnym zaskakującym odkryciem było odnalezienie na terenie świątyni szkoły publicznej, nie „buddyjskiej”, ale takiej zwykłej, gdzie dzieci uczą się pisać i czytać, a nawet liczyć.

Potwornie zmęczeni, postanowiliśmy pójść dalej, zgodnie z wyznaczoną trasą. I mniej więcej w tym miejscu nasze plany turystyczne zaczęły się sypać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 125 wpisów125 12 komentarzy12 666 zdjęć666 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
14.08.2019 - 16.08.2019
 
 
31.05.2019 - 15.06.2019
 
 
08.09.2017 - 01.10.2017