Wiedeń, miasto kawy i sernika, pomnik polskiej potęgi militarnej. Znane również z tego, że znajduje się tutaj najzabawniejszy terminal w Starej Europie. Czemu najzabawniejszy? Po pierwsze, jest w całości zbudowany z szarych i czarnych kamiennych bloków, ułożonych w sposób harmonijny, co w dziwny sposób uspokaja i wycisza, zamiast przywodzić skojarzenia z grobowcami i śmiercią w wyniku uczestnictwa w katastrofie statku powietrznego. Po drugie, składa się z milionów korytarzy, kończących się schodami do góry lub w dół lub połączonych pod kątem prostym z kolejnymi korytarzami, co doprowadziło w krótkim czasie do typowo Pythonowskiej sceny z udziałem Włodka i nieznanego z imienia i nazwiska Austriaka.
Ponieważ byliśmy przekonani, że naszym jedynym zadaniem w Wiedniu było wyjść z bombardiera i przejść przez korytarze transferowe do odpowiedniego gate’u, bardzo zdziwiliśmy się, gdy podążając za strzałkami w górę i w dół, schodami i windami, w lewo i w prawo, dotarliśmy do ślepego korytarza, który kończył się poczekalnią dla vipów. No ale tu wszystko jest możliwe, może nasze super drogie bilety klasy econo były takie drogie właśnie z powodu tej poczekalni? Przed wejściem stał pięknie opalony sobowtór Diethera Bohlena, który przywitał nas z uśmiechem od ucha do ucha i poprosił o bilety. Włodek, nawet przez chwilę się nie zastanawiając, podał swoje cudownie kolorowe i błyszczące, elektroniczne bilety (wydrukowane, oczywiście, nie na penie). Pan Austriak zbladł pod opalenizną i powiedział, że to jest Austrian Airlines V.I.P. Lounge. Włodek spokojnie powiedział, że wszystko się zgadza, mamy bilety tej linii (patrz logo w rogu) i chcemy usiąść i poczekać na lot do Bangkoku. Pan zbladł jeszcze bardziej, przybrał zakłopotaną minę i powtórzył, że to jest V.I.P. Lounge. Że tak powiem „tylko dla vipów”. Znalazł się służbista jeden.
I to było jedna z tych sytuacji, w których Włodek potrafi zrobić coś magicznego, czego ja nie potrafię. Zamiast zmieszać Austriaka z błotem, do piętnastego aryjskiego pokolenia wstecz, rozejrzał się jeszcze raz po korytarzu, który na 100% nadal kończył się wyłącznie wejściem do wspomnianego Lounge i zapytał się spokojnym głosem, gdzie w takim razie jest Lounge dla klasy ekonomicznej. W tym miejscu proszę sobie przypomnieć lub obejrzeć skecz Monty Pythona o papudze. Pan Austriak, zamiast wybuchnąć śmiechem, powiedział, że nie ma takowego i że możemy usiąść w poczekalni przy bramce. A następnie wskazał nam całkowicie do tej pory niewidoczny, ze względu na wspomniany wcześniej kolor ścian i kąty proste, korytarz.
Korytarz kończył się olbrzymim terminalem ze sklepami, restauracjami, barami, palarniami i poczekalniami. Jak każdy terminal. A to, że był ukryty, jak kraina czarów, za ciasną króliczą norką – tego niestety wytłumaczyć nie potrafię.
Nie był to koniec naszych przygód. Znaleźliśmy w jakimś kącie wolne miejsce do siedzenia, ale nie wszystkim to wystarczało. Część naszej grupy udała się w poszukiwaniu Diner’s Lounge, część w poszukiwaniu sieci WiFi, część w poszukiwaniu toalety, a część w poszukiwaniu palarni. Po kilkunastu minutach okazało się, że Austriacy lubią porządek i wyłączają niektóre usługi przy bramkach, z których już nikt nie miał odlecieć (przypominam, że zbliżała się północ). W ten sposób odkryliśmy, że nawet na międzynarodowym lotnisku, działającym przez całą dobę, możliwa jest sytuacja, w której kabiny dla palaczy mogą być już zamknięte i trzeba kupić superdrogie piwo w barze, żeby skorzystać z ich kabiny, WiFi trzeba szukać „po omacku”*, sklepy się błyskawicznie zamykają, gdy tylko przez chwilę nikogo w nich nie ma, a w toaletach nikt nie dokłada już ręczników papierowych i pozostaje tylko wytrzeć ręce w koszulę**.
W końcu wybiła godzina, grupa się zebrała i dała się zawieźć ruchomych chodnikiem do właściwego gate'u. I tu kolejna niespodzianka: w Wiedniu należy szybkim krokiem udać się pod bramkę i tam czekać na samolot! Przed każdym gate’em czekają bowiem nieprzebrane rzesze mięciutkich, obitych czarną skórą foteli i leżanek, wyposażonych w malutkie stoliczki i gniazdka elektryczne. Zapakowaliśmy się w Boeinga 777 i czekaliśmy na start. Teraz to już: Azja wita was, wita was, Azja wita was!
* Wybierając się w podróż należy na swoim telefonie zainstalować aplikację typu analizator sieci, która pozwala znaleźć miejsce, w którym sygnał jest najsilniejszy. Czasami jest to środek korytarza i człowiek musi stać jak kretyn z tabletem w garści albo usiąść na podłodze. Ale przynajmniej się udało!
** Zagadka zaginionych ręczników rozwiązała się dopiero przy drugiej wizycie w Wiedniu. I też była śmieszna.