Plany mieliśmy inne, a wyszło jak zwykle. Koniec końców poszedłem rano na róg gdzie od lat 30 ubiegłego wieku sprzedają siew pau i kupiłem górny rzadek: świnkę, kurczaczka, placek z ostrą swinka, puff z kurczaka i kay czyli zielono kokosowy ulepek. Ech. 3 lata temu to były domów robione arcydzieła sprzedawane przez dwie starowinki a teraz dostarcza im to sieciowka i sprzedaje dziewoja przyklejone do smartfona. Pyszne, pakują w pudełko i nie zaszkodziło, ale jakby mniej egzotyczne. Coś uleciało.
No dobra, zebraliśmy się i pojechaliśmy do Little India, w tym wypadku znanej jako brickfields. Po drodze byliśmy w kościele, ale był zamknięty. Pracownik zakrystii wyszedł i powiedział, że jak chcemy się pomodlić to moze otworzyc ale jak tylko zrobić zdjecia to nie. Potem było trochę strasznej biedy, jak u nas na szmulkach tylko prawdziwej, bo nie bmw tylko rdza na kołach stała na ulicy. I weszliśmy na wyłożona cegła drogę przechodząca przez środek nie dużego obszaru zajętego przez sklepy niezbędne do życia przyzwoicie bogatej spolecznosci Hindusów, w tym wypożyczalnia filmów z Bollywood. Ponieważ to samo można zobaczyć w np. Manchesterze, nie ma o czym pisać.
A potem poszliśmy do wioski pozostawionej wewnątrz kll. 2 stacje od Twin tower, w cieniu patronat tower mieszkają ludzie w stopach powiązanych sznurkiem, gotują na dworze a na rogu mają podobno najlepsza knajpa z owocami morza w okolicy. Pewno za kilka lat znikną, bo z jednego końca juz wszedł deweloper i wybudował dom. Reklama jest taka: własne mieszkanie, przy stacji metra, 1 stacja od centrum, już za 360 tys. R (przelicznik 1:1). A u nas?
Po powrocie poszliśmy na obiad do chyba pakistanczykow prowadzących koszerna czyli halal jadła nie, gdzie wydaliśmy jak zwykle majątek, 22 zł na 2 osoby, w tym po dwa napoje, bo zanim przynieśli...
A potem wreszcie zakupy w central market i pętla in street. Hm. Owszem kupiliśmy 4 drewniane jajka, ale jakoś nie było weny na nic więcej.
Na koniec poszliśmy tradycyjnie zobaczyć basen na dachu który daje 4 gwiazdki i poszliśmy spać.