Dziś wreszcie nadeszła pora deszczowa. Powoli zbieraliśmy się żeby pójść na kolację a tu nagle z nad morza zaczęły pojawiać się chmury. Ledwo przed deszczem udało nam się schować w tym razem tajskiej jadlodajni. Tajska to ona była tak, jak KFC to kuchnia amerykańska. Nazwy się zgadzaly ale podejrzliwie patrzyłem na zdjęcia chalek i bajgli na ścianie. No i się ryplo: kuchnia tajska na modłę żydowską. Czosnku dużo chilli mało. W sumie lepsze było to danie gotowe ze sklepu, a w każdym razie bardziej zbliżone do mojej wizji kuchni azjatyckiej. Ale nic, przez wodę po kostki wróciliśmy do ośrodka. 30 stopni, pada deszcz, wieje tak, że gnie palmy. Idiotyczne to, ale taki mamy klimat. Az miło było popatrzeć jak na Ko Samui (mamy widok prosto na lotnisko) w strugach deszczu lądował samolot jeden po drugim. Miło, że mnie tam nie ma. Ta burza to podobno efekt dwóch tajfunow nad oceanem.