Żeby przyspieszyć maksymalnie operację na lotnisku, zrobiliśmy web chceck-in. Ustaliliśmy ze wszystkimi dostępnymi źródłami danych (Google i recepcja hotelowa), że na lotnisko jedzie się 45 minut. Profilaktycznie dodałem 15 minut na kłopoty lotniskowe i 30 minut na niespodziewane korki. Zrobiliśmy ostatnie zdjęcie z hotelu (akurat wyszło słońce) i zeszliśmy o czasie do recepcji, zdaliśmy klucz, podjechała taksówka i ruszyliśmy.
Pół godziny później staliśmy w korku jakiś kilometr od hotelu, czekając aż przejedzie pociąg. Zapomniałem o jednym - tym ludziom trzeba mówić, że mają jechać płatną drogą, a nie przez miasto. Co jest o tyle idiotyczne, że to pasażer płaci za przejazd. Taksówkarz w końcu się zreflektował i zapytał, o której musimy być na lotnisku? Za godzinę. Pokrzyczał, że kto to widział, że na lotnisko jedzie się 2 godziny i takie tam. Ja na to, że pani w hotelu powiedziała, że 45 minut to ho-ho. I tu ugodziłem w dumę Taja. Jeszcze coś pogadał o panienkach ze wsi, co to nie wiedzą, co to jest korek w Bangkoku, pogryzł wąsa, powzdychał i wreszcie oznajmił, że skoro nie ma innego sposobu, to pojedziemy płatną drogą, ale na mój koszt (70 BHT). Włodek zawsze powtarzał, że trzeba zmuszać taksówkarzy, żeby jechali autostradą.
O godzinie 10:15 - czyli po godzinie - wysiedliśmy na lotnisku Don Mueand, terminal 2 domestic za jedyne 500 BHT plus 70 BHT za autostradę. Przy okazji odkryliśmy, że za rok, to już pewno kolejką się dojedzie na lotnisko, bo zostało im jakieś 500 m wiaduktu do zbudowania. Dygresja - jak to się robi, że w dwa lata można połączyć szybką koleją lotnisko z centum miasta. Otóż buduje się tory na filarach, łącząc je przęsłami betonowymi przygotowywanymi gdzieś indziej. Mają taką maszynę (jak wagon do stawiania torów), która przesuwa się od filara do filara i podnosi do góry gotowe przęsło. I tak kroczek po kroczku.
Na lotnisku czekała nas nowa wersja kiosku do obsługi web check-in. Czy ktoś jeszcze pamięta maszynę w KLL, która nie chciała odczytać kodu z ekranu telefonu, bo źle go trzymaliśmy? Tym razem obyło się bez kłopotów, bo obok każdej maszyny jest pani, która robi za durnego białasa wszystkie czynności, naciska guziczki itd. Maszyna wypluła karty pokładowe, więc idziemy. Nie nie nie, a naklejki na bagaż? Pani przytomnie wyrwała mi kartę pokładową, zczytała kod, nacisnęła plusik (2 walizki przecież widzi) i maszyna wypluła 2 naklejki, które już samodzielnie przykleiliśmy do walizek.
Uff. Podeszliśmy do stanowiska, położyliśmy walizki na taśmociągu, pan zeskanował kod z naklejek i walizki pojechały. To my też idziemy.
Nagle na wielkim monitorze zobaczyłem walizki wjeżdżające do rentgena a obok napis: POCZEKAJ 5 MINUT CZY PRZEPUŚCILIŚMY TWÓJ BAGAŻ. No to czekamy pokornie, przecież tutaj człowiek się nie dogada, tylko normalnie go zastrzelą na miejscu albo wsadzą (temat rozwinąłem przy Królewskim Pałacu). Tylko na zegarek spojrzałem, żeby te 5 minut odliczyć. A tu pan ochroniarz macha na nas, żeby nie robić kolejki, tylko iść. I to jest właśnie cała Tajlandia.
Terminal 2 (domestic) na małym tanim lotnisku w BKK, to pałac królewski, a Okęcie to stodoła na zadupiu. I to tyle, jeżeli chodzi o lot do URT, bo reszta była normalna. Start, uncle chin' chicken rice, lądowanie.