A może jednak ryby lepiej biorą przed burzą? Lało od północy do rana, potem w Internecie (polecam ventusky.com) sprawdziłem, że dostaliśmy ogonem, ciekawe więc jak to wygłądało na wysuniętej bardziej na północ Ko Phangan. Błyskało ze wszystkich stron na raz, a za oknem ściana deszczu. O 6:00 zaśpiewały jak co dzień ptaki poranną pobudkę, znaczy - przeżyliśmy.
Bezy okazały się czymś pomiędzy kostką do rozpałki grilla a chałwą. Taka prasowana tektura z odrobiną cukru i orzeszków. Zakładamy, że to było jednak coś do jedzenia. Bułka jest wypchana makaronem sojowym nasączonym sokiem owocowym o smaku nieznanym. Trochę słodkie, do kawy w sam raz. Moim zdaniem trochę ajerkoniakiem podlatuje. Widać natomiast co jest droższe - bułka czy nadzienie - bo w odróżnieniu od jagodzianek, tutaj szuka się bułki.
Ponieważ wypełniliśmy już kosz śmieciami, wywiesiliśmy z rana kartkę - proszę posprzątać. Niestety, zwiewał ją ciągle wiatr, ale w końcu ktoś ją zauważył i mamy nie tylko pusty kosz, ale i complimentary set. Więc albo pani się pomyliła, albo straciliśmy wczoraj darmową wodę i kawę.
Błogie lenistwo dopełniliśmy wejściem do basenu. Nie wiem jak to jest na Kanarach, ale tutaj woda w basenie jest cieplejsza od powietrza, więc jak jest już za ciepło, to się wychodzi z wody. Oznacza to tyle, że w basenie można siedzieć cały dzień i nie ma problemu z utrzymaniem ciepłoty ciała.
Dzisiaj spróbujemy zdążyć do wioski na jedzenie, aczkolwiek droga daleka, ze 400 metrów brzegiem morza.