Do Hanoi podchodziliśmy już po zmroku, więc wielkie, rozświetlone miasto było dobrze widoczne z samolotu. Przy lądowaniu samolotem rzucało jak łodzią na falach, a mimo to, pilot AA posadził maszynę równiutko, jak zawsze. Pewno jak lata się codziennie kilka razy, to można się nauczyć takiej sztuczki.
Lotnisko w Hanoi jest bardzo ascetyczne i bardzo wielkie. Przynajmniej takie się wydawało, bo było również puste. Powietrze pachniało czekoladą i wanilią. Krótka zabawa w "znajdź swój bagaż" zakończyła się sukcesem. Ponieważ mieliśmy wizę wydaną (e-visa), stanęliśmy od razu w kolejce do odprawy. Ponieważ wszyscy "obcy" stanęli w jednej kolejce, po chwili uśmiechnięty "pogranicznik" poprowadził nas do innej, dużo krótszej kolejki. Tam również przyspieszono naszą odprawę - w momencie, gdy skończyła się kolejka Wietnamczyków, ich stanowiska zaczęły obsługiwać również nas. Pan przegmerał w obie strony paszport, wstęplował wizę i tyle.
Jeszcze tylko drzwi z napisem "nic do oclenia" i jesteśmy w Wietnamie.
W drugim końcu hali znaleźliśmy bankomaty - 5 obok siebie.
Ostatnie zadanie na dzisiaj - znaleźć transport do hotelu. Internet kazał poszukać busów VietJet czy jakoś tak, oferujących transport do hotelu za 32k. Otóż nic bardziej błędnego, 125k od osoby. Ale cóż robić.