Pierwotnie na obiad mieliśmy pójść do polecanej w przewodniku Dunlopa jadłodajni Bun Cha 34. Nawet ją znaleźliśmy, ale głód nas opuścił. Poszliśmy więc do sieciówki BanhMi 25, gdzie dają klasyczną dla wietnamskiej kuchni półbagietkę z mięsem i piklowanymi warzywami. Dla mnie - bomba. Świniak grillowany na czerwono z pate (20k), lub kurczak grillowany w miodzie (25k) a do tego świeży sok (20-40k w zależności od owocu), na siedzonku przy stoliczku. Na drzwiach naklejki portali polecających miejsce, w środku sami Amerykanie. Żeby było śmieszniej, to chcieliśmy bułę zjeść na ulicy, przy okienku z którego wydają, tak jak wszyscy, ale pani kazała nam usiąść. Jak widać, obcokrajowcom nie wolno jeść na stojąco. Oczywiście przy płaceniu (90k) podałem pani 10k zamiast 100k, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Nie byłem pierwszy. W drodze do kolejnej atrakcji kupiliśmy coś, co wyglądało jak bułka, było ciastkiem z nadzieniem, ciasto całkowicie obce. Skórka zielona. Firma: King Roti, znowu sieciówka. Chciałem z nadzieniem kawowym, dostałem z owocowym (14k) było wyborne, a pani pewno nawet nie chciała się zastanawiać, czego ja chcę.
Potem: rondo, fontanna, jezioro, mostek, pagoda, opera, prada, gucci. I oczywiście uliczki Old Quarter.
W drodze do hotelu wypilismy absurdalnie dobrą kawę w miejscu polecanym przez portale - Trung Cafe - czyli kawę czarną na lodzie (20k) i kawę czarną pod koglem-moglem (25k). Towarzystwo - jak zwykle w takich miejscach - sami Amerykanie.
Takich skrzydeł dostałem, że kluczyliśmy uliczkami aż do zmroku. Potem jeszcze sok z bambusa pod samym hotelem (10k) i koniec dnia. Jutro będziemy się wycieczkować.
Wedlug telefonu zrobilismy dzisiaj 29.864 kroki czyli 23.21 km. Rekord świata.