Każdy wie, że kawa na uliczce turystycznej kosztuje 2 razy więcej, niż kawa w sklepie, w którym kupują "mieszkańcy". Trudnością może być odnalezienie takiego sklepu, co przez przypadek nam się udało (Intimex, skrzyżowanie Le Thai To i Hang Trong). Przez przypadek, bo sklep miał drzwi frontowe zamknięte na łańcuch, ale napotkana mieszkanka Republiki Czeskiej, która właśnie w nim była i rozpoznała język polski, w którym zastanawialiśmy się, co dalej robić, podpowiedziała nam, że wchodzi się od tyłu. Malovany dzbanku...
Sklep wielki, dwa piętra, kupiliśmy 2 kg kawy (głównie ziarnistej), ich ustrojstwo do parzenia kawy, jakieś miejscowe ciasteczka do zabrania do domu (może będą bardziej odporne niż pork floss, który połamał się już chyba całkiem), herbatę (z niespodzianką, bo opisana w sposób zrozumiały tylko dla miejscowych). Niestety, żadna z naszych kart się nie chciała autoryzować, więc płaciliśmy gotówką.
Obeszliśmy dzisiaj Hanoi troszkę większym kołem i mamy wrażenie, że nie widzieliśmy 2 miejsc, które pojawiają się na filmach na YouTube.
Na obiad poszliśmy do polecanej przez bloggerów knajpy Rainbow na spokojnej uliczce Hang Hanh. Piwa lokalne, czyli tiger, sajgon, hanoi w rozsądnej cenie 25k, wielkie dania po 100coś k. Moja wieprzowinka z grilla, czyli bun cha, była wyśmienita, Kinga o swoich sajgonkach nem powiedziała, że mój Tata robi dużo lepsze. Spróbowałem potwierdzam. Restauracji nie polecamy, bo to było nasze pierwsze zatrucie pokarmowe w czasie tych wakacji.
Nie poszliśmy za to na water puppets (czyli kukiełki na wodzie). Po pierwsze, to jest prawdziwy teatr, więc jakoś tak głupio nam było pójść w przepoconych koszulkach. Po drugie - obejrzeliśmy film na youtube i doszliśmy do wniosku, że taka 3 minutowa próbka wystarczy. W teatrze pewno i tak nic nie widać, jak się siedzi z tyłu, a całość trwa godzinę. Opinie są różne, zwykle wspominają o tym, że dookoła ludzie spali.