Dzięki Ervanowi, który był również w KL, dowiedzieliśmy się, jak nazywa się market z jedzeniem, do którego wszyscy tutaj chodzą. Okazało się, że jest 300 metrów od Pavilonu, co po najedzeniu i napiciu nie było już problemem. Problemem było wyjście z Pavilonu w dobrym kierunku. Idziemy, idziemy, a tu pojawia się lista sklepów na każdym z pięter. A na 1 piętrze znana nazwa Mon Kee, czyli producent siew pau jeszcze w 2015 roku dostępnych u nas na rogu w Lai Foong. Biegiem... jest. To poprosimy górny rządek po jednej sztuce i kokosowy puff z dołu. Okazuje się, że jest promocja 5 za 4, więc trzeba coś dobrać :) Śniadanie na jutro jest.
Szukamy wyjścia, pokazuje się znak z nazwą sąsiedniego centrum (Fahrenheit 88), może być, kierunek dobry. Okazuje się, że te dwa centra handlowe połączyli przejściem podziemnym, a żeby miejsce się nie marnowało, to zrobili tam wielki outlet.
Zauważamy pewną konsekwencję - każde następne centrum jest tańsze i brzydsze. No, w końcu oddalamy się od KLCC. Weszliśmy jeszcze do Lot10 - tutaj znowu dużo super miejsc do zjedzenia. Dalej centrum Sungei Wang Plaza - sama chińszczyzna i podróby, króluje Daniel Wellington, nawet się zastanawiałem, czy dla samych pasków nie kupić, ale nie ma pewności, że będą pasować. Fajne jest to, że podróbkowe nato strapy występują w kolorach, których oryginalnie nie ma. Nigdzie nie znaleźliśmy natomiast herbaty BOH, którą chcieliśmy kupić okazyjnie w miejscu produkcji. No dość tego idziemy zobaczyć sławną ulicę ze stolikami. Jest.
Ulica jest zamknięta dla ruchu i ma przynajmniej 500 metrów długości. Po obu stronach tysiące stolików a za nimi dziesiątki restauracji, które zaczynają przygotowywać się do wieczornej imprezy. Mięsa się marynują, na hakach zawisają ośmiornice i kalmary, sterty lodu czekają na skorupiaki i ryby, rozpalają się grille. Wszystko prawdziwe, wszystko po angielsku, każda restauracja oferuje coś innego. Nie ma tej cepeliowej nieprawdy, którą widzieliśmy w Wietnamie. Znawcy twierdzą, że dzisiejsza malezyjska kuchnia jest wyjątkowa, bo łączy elementy rodzime, muzułmańskie, chińskie, indonezyjskie, tajskie, a nawet już wymieszaną przecież kuchnię singapuru. Tutaj można zjeść wszystko, co oferuje Azja, ale przygotowane w nowatorski sposób. Na końcu ulicy, w kącie upchnęli nawet restauracje czysto tajskie i wietnamskie, łącznie z budą z banh mi. A ponieważ nie wszystko w KL musi być halal, alkohol też tu mają. Pewno w dużych ilościach.
Po tym odkryciu doszliśmy do wniosku, że jednak wrócimy jeszcze do KL, ale tylko po to, by jeść.
Zdjęcia zrobione, jedziemy do atkacji nr 5.