Wracamy więc monorailem ze stacji Bukit Bintang do Maharajalela, by w drodze do domu obejrzeć świątynię Kuan Yin. Wielokrotnie mijaliśmy ją jadąc lub idąc, nigny nie było czasu. Teraz czas był, ale świątynię zamykają o 17. Obok druga świątynia, dużo mniejsza, otwarta do 18, ale w remoncie. Rusztowań nie będę oglądał.
Żeby nabrać sił przed dalszym zwiedzaniem, poszliśmy do Zaka napić się czegoś zimnego. W menu mają soki, których nigdy nie próbowaliśmy, a ponieważ kosztują 7 rm, należy się spodziewać, że są dobre. No to zamawiamy: jdedn lichee, jeden ananas i na popitkę wodę różaną. Pan się pyta - jaką wielkość? A duży to jaki duży jest? No tak z pół litra. To dawaj. A coś do jedzenia, nie, jedzenie później. Po 10 minutach przyniósł: dzban jakieś 0,75 lichee, dzban ananasa i dzban wody różanej. Niesie i się śmieje. Obsługa się śmieje. Stawia i czeka na reakcję. Ja się pytam, co to jest, ten tylko wzrusza ramionami i się śmieje. OK, moje lichee wypiłem na 3 razy, potem wyjadłem pracowicie owoce. Kinga dudla swoje wiadro, nic nie ubywa. Ten znowu przychodzi i się pyta, czy wszystko ok, ja mówię, że wyśmienite i się śmiejemy obaj. Ananas też wciągnięty, czas na wodę różaną. Mija pół godziny, dudlamy, dudlamy. Duma nie pozwala zostawić ani kropelki, obsługa się śmieje, gdzie te nasze wielbłądy, bo chyba z pustyni wróciliśmy. Ja im dam jutro popalić, jak zamówię obiad, to im mina zrzednie. Będzie roti za 3 rm, bo te soki to majątek będzie przecież. Wypite. Kasa mówi 37 rm, czyli 10 wypasionych roti z sosami.
WróciliÅ›my do hotelu i z rozpaczy skoÅ„czyliÅ›my poranne buÅ‚y z kawÄ….Â