Hotel Baan Chart wita napojem chłodzącym strudzonych podróżników. Dzisiaj dostaliśmy pokój w środkowym skrzydle. Zamiast cegły na ścianie jest tapeta z pawiami i lampa przerobiona ze słowiczej klatki.
Zwaliliśmy bagaże i na obiad. Postanowiliśmy sprawdzić punkt, za "trzecim rogiem" jak to nazywam, "Madame Musur" obok "O'Hungry". Wiadomość dobra jest taka, że nie zaszkodziło. Wiadomość zła jest taka, że jedzenie było ciut lepsze od "O'Hungry", tzn. moje było ok, a Kingi beznadziejne, ale nadal nie ma o czym mówić. Lemon grass tea przypominało niedopite lemon grass tea uzupełnione wodą. Powiedzmy to sobie śmiało, pasty w torebkach i przyprawy, które przywozimy do domu pozwalają zrobić coś, co smakuje jak zrobiona z torebki potrawa serwowana "U Mamy". To co dają w tych dwóch punktach przypomina kuchnię tajską jedynie z wyglądu. Nie wiem, czemu mają takie dobre oceny w necie.
Jeszcze runda po okolicy i 50 m od hotelu złapał nas tropikalny deszcz. Burza krążyła do rana. Podobno. Ja spałem.