Dzisiejszy dzień okazał się chyba jeszcze gorszy niż wczorajszy. Temperatura upiorna, drugi dzień lało, więc wilgotność osiągnęła nowy poziom absurdu, ulica zakorkowana od rana, więc należy oczekiwać, że autobusy nie jeżdżą dziś już wcale. W telewizji pokazują tłumy walące z całej Tajlandii do pałacu i na plac gdzie - jak rozumiem - budują pagodę upamiętniającą Króla. Słowem, nawet, gdybyśmy mieli zdrowie, to nigdzie nie da się dzisiaj pojechać.
Poszliśmy więc w spokoju na 12 na śniadanie, potem do pobliskiego sklepu (może dołożyli cynamonu i anyżu - niestety nie), gdzie wypatrzyliśmy kolejne ciekawe przyprawy i pasty, wyładowane plecaki opróżniliśmy w hotelu, co dalej robić? Wpadłem na pomysł, żeby sfotografować znaleziony wczoraj dom handlowy, bo nie znalazłem go na mapach googla, a tytuł kontrybutora przecież zobowiązuje (okazało się, że jest, ale nie wiem czemu googlemaps raz wyświetla punkty z opisem po tajsku, a raz po angielsku). Idziemy i idziemy, a witryny nie widać. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że sklepu nie widać, bo rozłożył się przed nim bazar.
Jak już sklep znaleźliśmy, to go obeszliśmy, i dokupiliśmy cynamonu (100 g za 48 THB). Generalnie okazało się, że nasza wczorajsza wyprawa do chińskiej dzielnicy nie miała większego sensu, bo wszystko oprócz ozdób i drogiej zielonej herbaty można dostać w okolicznych sklepach. Ale któż mógł wiedzieć.
Trudno powiedzieć, czy jest to zjawisko normalne w sobotę, czy coś nowego, ale znaleźliśmy obok naszego hotelu cały kwartał ulic, który został zajęty przez typowy tajski bazar. Są ubrania, buty, stragany z jedzeniem, dużo słodyczy, jakieś sklepiki w przejściach pomiędzy budynkami. Słowem - nie pojechaliśmy dzisiaj na Chatuchak, to bazar przyszedł do nas. Zabawne jest to, że rano marudziłem, że chciałem sobie na bazarze kupić koszulkę z tarczą Kapitana Ameryki, a tu - proszę - weszliśmy do sklepu z cenami 1/3 tego co pod hotelem i wyszliśmy z tarczą. Nawet dwiema (99 THB sztuka). Po drodze dokupiliśmy jeszcze kadzidełek w sklepie obok lokalnej świątyni i tyle. Pieniądze roztrwonione.
Usatysfakcjonowani, wróciliśmy do hotelu, zrobiliśmy sobie kawę 3w1 i poszliśmy nad basen na dachu, gdzie nikogo nie ma, więc w spokoju możemy siedzieć, kichać i kasłać.
Pogoda jak drut, pełne zachmurzenie, 30 stopni, ze dwa razy już padało, a przy śniadaniu mieliśmy grzmoty i pioruny.