Geoblog.pl    tlk    Podróże    Yacht Club Un-Ltd.    Transylwańska mgła
Zwiń mapę
2019
02
cze

Transylwańska mgła

 
Węgry
Węgry, Veszprem
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 645 km
 
Pisałem już, że wczoraj w naszym hotelu było wesele? No to nie wiem, jak oni to wesele zrobili, ale myśmy go nie słyszeli. Parking pełen samochodów, kręciły się pary w muchach i krynolinach, a jedyne co usłyszeliśmy to były brawa po zawarciu małżeństwa, które miało miejsce w parku obok hotelu.

Przy śniadaniu spotkaliśmy znowu gości weselnych, którzy dochodzili do siebie przy kawie i jajecznicy na boczku. Znaleźliśmy jakoś miejsce i zasiedliśmy do konsumpcji. Z ciekawostek: dostępne są 3 rodzaje soku - truskawkowo-jabłkowy, jabłkowo-jabłkowy i brzoskwiniowo-jabłkowy, a kawa jest z maszyne nescafe, co to miesza proszki i zalewa wodą. Za to herbata jest tylko owocowa i zielona. Generalnie - w tym aspekcie czekamy na następny hotel.

Po obfitym i dość udanym śniadanku wybraliśmy się do bardziej lokalnego marketu (sieć SPAR), gdzie zaplanowaliśmy, co kupimy do domu i nabyliśmy ciekawsze wina po 800 i 850 huf (kieliszek wina u nas w hotelu kosztuje coś koło tego i po sprawdzeniu w internecie co to za wina doszliśmy do wniosku, że to nadal bardzo atrakcyjnie).

Rozładowaliśmy się w hotelu i ruszyliśmy na zwiedzanie. Obeszliśmy całą starą część miasta + nowobogackie wille z przełomu wieków, obejrzeliśmy ruiny czegoś, co po węgiersku może oznaczać cokolwiek z kamienia, znaleźliśmy lodziarnię ukrytą w cieniu skały zamkowej, a następnie na horyzoncie ujrzeliśmy coś ołowianego. W połowie drogi do hotelu lało już tak, jak w tropikach. Ponieważ nasz pokój ma balkon, zawinęliśmy się w ręczniki plażowe i zabraliśmy się za lekturę. Ja na wakacje wziąłem trylogię Metro, która jest równie beznadziejna, jak klasyczne SF, które wziąłem kiedyś na Bali. Ale twardo postanowiłem, że doczytam do końca. W ten sposób dotrwaliśmy jakoś do pory obiadowej.

Ponieważ w tym hotelu mamy wykupione obiady (o czym już było) udaliśmy się do recepcji, żeby się dowiedzieć, co to oznacza. Pani powiedziała, żebyśmy kelnerowi powiedzieli z którego pokoju jesteśmy i tyle. No to usiedliśmy, przyszedł kelner z menu, wręczył i w pierwszych słowach stwierdził, że zna tylko niemiecki. Nie jest to problem dla takich obieżyświatów jak my. Mamy przecież ręce i menu w 3 językach - węgierskim, niemieckim i angielskim. Ale jak się z panem dogadać, co obejmuje nasz wykupiony obiad?

Całe szczęście w karcie znaleźliśmy informację, że przysługuje nam przystawka lub zupa, danie główne i deser. Czyli napoje - nie. Standard. Ponieważ nasz hotel jest również minibrowarem zamówiłem dzbanek piwa, który wzbudził u pana kelnera niedowierzanie. Ale na pewno dzbanek piwa? Tak, na dwoje, damy radę. No to po chwili przyniósł... litrowy kufel a nie dzbanek. Okazuje się, że jest istotna różnica pomiędzy słowem mug (ang. kufel - tak stało w menu) i jug (ang. dzbanek).

No dobrze, napoje schrzanione, to chociaż obiadek niech będzie trafiony. Ponieważ dotarły nas słuchy, że węgierskie porcje są raczej XL, zaczęliśmy od dania głównego, najwyżej podratujemy się deserem. Ja skromnie wybrałem kurczaczka w sosie serowym z domowymi raviolli, K zdecydowanym ruchem wskazała na wiener schnitzel. Okazało się, że pierś kurczaka trudno rozdąć do rozmiarów XL, ale i tak było to przerażająco dużo. Natomiast sznycel był rozmiaru Australii. Na moje oko to było ponad 200 g mięsa rozklepanego na 2 mm, czyli kilo panierki. A w smaku... nie wiem, jakimi antybiotykami karmią te zwierzęta, ale smakuje wybornie. Nie dziwne, że zrezygnowaliśmy z deseru.

W czasie naszego obiadu deszcz się skończył i ziemia zaczęła parować, przez co mgła w niesamowity sposób spowiła zamek i całą jego okolicę. Założyliśmy suche buty i poszliśmy do znajdującej się daleko, ale za to po prostym (czyli 25 min spacerkiem), wieży widokowej (węg. kilato z chyba 3 akcentami we wszystkie strony świata). Wieża okazała się cudem architektury wykonanym z ponumerowanych bali, które zapewne miały historię opisaną na stojących opodal tablicach, niestety węgierski znamy słabo.

Obfotografowaliśmy panoramę i poszliśmy do domu okrężną drogą, czyli ruszyliśmy na zwiedzanie pokomunistycznego Veszprem z wielkiej płyty, które z murów zamku okazale prezentowało się na horyzoncie. Taki nasz Ursynów, tylko bardziej zielony i bardziej zadbany.

18 103 kroki, 13,32 km, 460 kcal.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 125 wpisów125 12 komentarzy12 666 zdjęć666 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
14.08.2019 - 16.08.2019
 
 
31.05.2019 - 15.06.2019
 
 
08.09.2017 - 01.10.2017