Miasteczko Zirc, ochrzczone przez nas Cyrk, zrobiło na mnie bardzo miłe wrażenie za pierwszym razem, gdy przez nie przejeżdżaliśmy. Było tam to wszystko, co się przydaje na wakacjach: atrakcja turystyczna (wielki kościół z zabudowaniami klasztornymi prawie w stylu Hogwart), hotel z polem golfowym i cukiernia na każdym rogu.
Kościół okazał się bardzo intrygujący, zabudowania klasztorne udostępniały kilka elementów do zwiedzania (w tym bibliotekę specjalizującą się w dokumentach historycznych) i ruiny. Ruiny, zgodnie z drogowskazami, znajdowały się za budynkiem kościoła, pierwsze wejście po prawej. Poszliśmy, znaleźliśmy bramkę z napisem na ścianie w 3 językach - ruiny to tu i zachęcającą strzałką - tu wchodzić. Weszliśmy a tu ze stróżówki wybiega pan i nas zatrzymuję. Więc macham mu na migi, że chcemy wejść obejrzeć ruiny. Pan ni w ząb, więc wyciągam go przed bramę i pukam w napis, że ruiny to tu. Pan nie rozumie, więc znowu pchamy się do środka. Ten wreszcie się oświecił, i macha, że to dalej. No to poszliśmy dalej. Dalej ruin też nie było.
Wracając do samochodu zajrzałem do upatrzonej kawiarni (Monostor Cukraszda), a tam cała lodówa tortów i ciach wszelakich. Torty wysokie na 20 cm, we wszystkich kolorach tęczy, ozdobione kremami, jakieś ciastka piętrowe, jak te hamburgery w Ostravie. No i nie weszliśmy, bo to strach w takiej dziurze ciastko kupować i coś tam jeszcze.
Zezłoszczony sprawdziłem później w googlu co na temat tego miejsca sądzą turyści i po pierwsze - same gwiazdki, a po drugie cukiernia jest oznaczona $$, czyli drogo. A jak drogo i dobrze, to znaczy, że bardzo dobrze.
9 021 kroków, 6,37 km, 216 kcal