Veszprem nie ma już przed nami żadnych tajemnic, zeszliśmy to miasto do ostatniej atrakcji turystycznej, a nie możemy go jeszcze opuścić, bo mamy do zjedzenia ostatni obiad, w zamian za utracony z powodu wesela. Pojechaliśmy więc na zakupy. W SPAR kupiliśmy konserwową paprykę faszerowaną kapustą i jeszcze jakieś drobiazgi do zabrania do domu, a w H&M kupiliśmy sobie po parze szerszych spodni. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że nigdzie nie trafiliśmy na superdobrą kawę a w sklepie nie sprzedają węgierskich kaw (mają zamiast tego dużo ekskluzywnych austriackich i niemieckich). Wydawałoby się, że w kraju, w którym wymyślono jeden z typów ekspresu, kawa powinna być napitkiem powszechnym i robionym z namaszczeniem. A jednak nie.
Znaleźliśmy też przy okazji coś tak niespodziewanego, że należy uznać, że jest to węgierski patent na oddzielenie chińskiej tandety od normalnych produktów, czyli chińskiej nie-tandety. Mianowicie w różnych centrach handlowych znajdują się sklepy oznaczone na czerwono i złoto, ze smokami i innymi symbolami kojarzącymi się z azjatyckimi sklepami, gdzie można kupić wszystko to, co zawsze spotykaliśmy w Azji na wielkich bazarach typu szwarc mydło i powidło: plastikowe kolczyki, spinki i inne elementy biżuterii, zabawki, pałeczki, miseczki, szklanki i wykałaczki, bluzeczki, torebki (guddi!!!), dżinsy, klapki i wszystko co przyszło do głowy importerowi. Widzieliśmy tam dużo ludzi, zwłaszcza obok ubrań i butów, co niestety pokazuje, że w tym kraju nie wszystkim się udało.
Smutno opuszczać Veszprem, ale z drugiej strony nasz hotel w przyszłym tygodniu będzie nie do użycia, gdyż w parku, w którym w sobotę zorganizowana było uroczystość zaślubin, będzie organizowany festiwal piwa, którego gośćmi specjalnymi będą zespoły lokalne oraz: Queen, KISS i jeszcze jeden tribute to, którego nie pamiętam.
No to ostatni obiad (nie wiem, co to było, bo google translator inaczej tłumaczy jego podaną w karcie nazwę węgierską, niemiecką i angielską, ale było wyborne), ostatnie fotki i wio nad Balaton.