Przekonuję się coraz bardziej, że Węgry są tak nieodkryte przez turystów, że trzeba bardzo uważać i się rozglądać, bo łatwo można przeoczyć coś fajnego. TripAdvisor oczywiście się nie zająknął, że w pobliżu Balatonfured jest perełka. Google też nie zaproponował 7 minutowej wycieczki samochodem za miasto. A samemu można na to nie wpaść, bo jedynym elementem Tihany, który widać z naszego brzegu, to coś jak pałacyk/kościół na wzgórzu.
Celowane przeszukanie półwyspu na mapach google pokazało wiele potencjalnie ciekawych miejsc, w tym targ artystyczny na samym jego koniuszku. Wybraliśmy więc ten punkt jako cel i pojechaliśmy. Droga prowadziła nad samym jeziorem, od którego pas ruchu oddzielał chodnik wykończony murkiem. Co kilkadziesiąt metrów chodnik poszerzał się w niedużą platformę, na której stały ławeczki i stoliki początkowo zajęte przez jedzących i pijących tubylców, ale czym dalej "w morze" tym bardziej platformy przeistaczały się w profesjonalnie przygotowane stanowiska wędkarskie. Najwięksi zapaleńcy przywieźli ze sobą dopasowane rozmiarem rozkładane daszki, które chroniły wędkarzy i ich cenny sprzęt przed palącym słońcem. A sprzęt był porażający. Tutaj nikt nie wędkuje z jednym kijem; rozkładają specjalne uchwyty i montują na nich po kilka długaśnych wędzisk, które sobie spokojnie spoczywają, aż dadzą znać, że chyba coś się zainteresowało przynętą.
I tak sobie dojechaliśmy do placu targowego, który oczywiście był pusty. Troszkę zniechęceni wybraliśmy drogę powrotną prowadzącą przez szczyt wzgórza. Droga wspinała się zakrętasami, które zdecydowanie dawały w kość BumbleBee, który - jak wiadomo - kuni ma tyle, co ważący połowę golf, czyli za mało. Chociaż w tym przypadku kluczowy mógł być moment obrotowy. I nagle przed nami pojawiła się maleńka wioseczka z maleńkich domków, które natychmiast spowodowały zjechanie na parking. Kurcze, podobno w Alpach są takie miasteczka jak z bajki, ale tutaj się tego nie spodziewałem. Na zboczu wzgórza, przyklejone domki - drewniane, kamienne, ceglane, kryte dachówką lub strzechą. Przed prawie każdym domkiem wystawione ciekawe i niesztampowe rękodzieła, stoliczki kawiarenek, straganiki z pamiątkami. A wszystko ukwiecone, na zmianę dominują róże i lawenda. Ponieważ samo to może nie wystarczyć, po lewej stronie ulicy widać jeziorko, które zaplątało się jakoś po środku półwyspu a po prawej stronie - Balaton. A dalej piękny kościółek, który widzieliśmy z brzegu, a przed nim stragany z produktami lokalnymi. Wszystko zalane słońcem, zachęcającym do skorzystania z cienia z kieliszkiem wina w ręku.
Niestety drobnych starczyło nam na opłacenie 35 minut parkingu, więc zamiast rozkoszować się magią miejsca, musieliśmy wracać do hotelu.