Minął tydzień wakacji, a wrażeń mieliśmy tyle (pozytywnych), że nie możemy uwierzyć, że przed nami jest jeszcze tydzień leniuchowania. Zdecydowanie wyleczyliśmy się również z wiary w to, że wakacje mogą być tanie. Oczywiście, mamy świadomość, że jadąc do hotelu po 100 euro za dzień nie będziemy korzystać z większości udogodnień, ale za to te, na których nam zależy, będą działały. Gdy leje deszcz, fajnie mieć restaurację w hotelu, gdy świeci słońce i człowiek zmęczony wraca po wycieczce, fajnie mieć taras w pokoju albo wygodne fotele rozstawione pomiędzy drzewami.
Ponieważ nasz ostatni hotel był wielką niewiadomą, bo do tego stopnia jest nastawiony na turystów wewnętrznych, że strona internetowa jest tylko bo węgiersku, chyba oboje opóźnialiśmy wyjazd, przeciągając śniadanie w nieskończoność a potem wynajdując dodatkowe zajęcia. Profilaktycznie obeszliśmy wszystkie atrakcje jeszcze raz, tylko w odwrotnej kolejności, robiąc zdjęcia z innej strony, a nawet poszliśmy promenadą dalej, niż wg googla prowadzi. Dzięki temu znaleźliśmy kilka pięknych, nowych hoteli i apartamentowców, część z nich już oddanych do użytku. Wszędzie - oczywiście - rejestracje węgierskie. Jeżeli tak wygląda upadająca węgierska gospodarka, to ja tego nie rozumiem.
Niestety - trzeba jechać. Wsiedliśmy do samochodu, wpisaliśmy adres do nawigacji i tu drgnęło mi serce - na tej ulicy nie ma dostępnych numerów, a na rezerwacji stoi jak wół numer 3. Po przejechaniu 100 m zostaliśmy zatrzymani przez policję, która zablokowała główną przejazdową ulicę miasta na paradę motocykli.
Wtręt - jeszcze nie ustaliłem, że to normalne, czy był to przypadek, ale po Balatonfured jeździły tysiące skuterów i motorów, z Belgii, Czech, Słowacji, Włoch, Niemiec, Węgier, Rumunii. Nawet do naszego hotelu przyjechało wielkim vanem dwóch panów w średnim wieku, którzy wyładowali ze specjalnie do tego celu przystosowanego samochodu dwie piękne vespy. I te wszystkie vespy i harleye stały wieczorem "na wystawce" na strandzie i przyciągały wzrok małych i dużych chłopców.
A w dniu naszego wyjazdu te wszystkie perełki i potwory zrobiły sobie paradę, blokując wyjazd z miasta na dobrą godzinę.
Do następnego hotelu było 30 km, mieliśmy pełen bak paliwa i pół butelki wody, żar lał się z nieba a my założyliśmy ciemne okulary i ruszyliśmy w dalszą drogę.