Geoblog.pl    tlk    Podróże    Yacht Club Un-Ltd.    To tylko awaria
Zwiń mapę
2019
15
cze

To tylko awaria

 
Węgry
Węgry, Balatonkenese
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1241 km
 
Ledwo udało nam się umyć a tu - pyk - wyłączyło się światło, klimatyzacja i radio. Po chwili w hotelu zaczęło się zamieszanie - obsługa zaczęła szukać wywalonego bezpiecznika. Prawdopodobnie musiało być to coś bardziej skomplikowanego, bo pani menedżer zaczęła nerwowo gdzieś wydzwaniać, a pan z obsługi odkręcił od bramy siłowniki (normalnie brama wyjazdowa otwiera się po zbliżeniu klucza od pokoju) i ręcznie otworzył bramę na oścież. I tu dopadło nas przerażenie - czy w takiej sytuacji dadzą nam coś na śniadanie? Niby ser i bułki nie wymagają elektryczności, jajecznica - też nie, jeżeli mają kuchnię gazową, ale kawy nie będzie tylko sam sok. To się nazywa problemy mieszkańców pierwszego świata. Okazało się jednak, że padła tylko jedna faza, jak to się fachowo nazywa, bo budynek restauracji miał prąd i śniadanie było przygotowane na tip-top.

No dobrze, napchaliśmy się po nos, żeby na drogę wystarczyło, czas się zapakować i jechać. Pani w recepcji na nasz widok zaczęła się wić i przepraszać za awarię i nie trafiały do niej ani nasze uspokajające uśmiechy, ani żachnięcia, ani - wreszcie - próby wyjaśnienia, że nawet takie koszmarne zdarzenie nie popsuje naszej opinii hotelu na booking.com. Pani trochę się uspokoiła, odebrała karty po czym znowu zaczęła mnie przepraszać, że żeby rozliczyć nasz pobyt muszę iść do budynku restauracji, bo w recepcji jeszcze nic nie działa. No to poszliśmy. Uwielbiam te rozliczenia po węgiersku. Pani pokazała mi sumę łączną w forintach (hotel + restauracja) i wydruk z systemu (po węgiersku) i pyta się, czy wszystko się zgadza. Tu już nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Powiedziałem pani, że kwota i wydruk wyglądają świetnie, tylko nic z nich nie wynika, więc pokazała mi kwotę łączną w euro. Ponieważ wyglądała ona realnie w porównaniu z oczekiwaną kwotą za sam pobyt, zapłaciłem szczęśliwy, że możemy już jechać, a ta znowu wyciągnęła swoje przeprosiny i proponuje kawę, wino, deser, cokolwiek...

Ja chcę do domu, kobieto, weź się w garść! pomyślałem, a tu trzeba po angielsku ładnie podziękować, przeprosić, że nie chcę kawy i szybciutko wycofać się na dwór. Uff.

Uwolnieni od nadgorliwej pani z recepcji ustawiliśmy nawigację na pierwszy punkt naszej trasy - odwiedzony kilka dni temu targ w Szekesfejerwar. Zapomniałem napisać, że zakupione tam poprzednio brzoskwinie okazały się tak eko, że co druga miała robaczki w pestce, co chyba należy uznać za oznakę wysokiej jakości. Na targ udaliśmy się po pikle. Założyłem - słusznie jak się okazało - że jak jest popyt, to podaż się z nim dogada. Pani na stoisku miała pudełka różnej wielkości, wystarczyło pokazać pudełko o stosownym rozmiarze (po naszych rozmowach w kolejce domyśliła się, że węgierski jest nam obcy) i je zapełnić, pokazując kolejne produkty palcem prawej ręki, a palcami lewej - liczbę sztuk, które należy do pudełka załadować. Na koniec pani pokazała kwotę łączną na wydrukowanym paragonie, i już. A, nie, jeszcze nie koniec. Pani zapytała się, czy jesteśmy Lendziel. Tak, Lendziel. I pani nasze wiaderko zapakowała w dodatkową pancerną reklamówkę, co to Unia zabrania jest stosować, rozumiem, że na wszelki wypadek. I tak po raz kolejny okazało się, że jest kraj, w którym lubią Polaków.

Pikle zostały umieszczone w lodówce, lodówka w samochodzie, a samochód na kursie do domu. Łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Otóż postanowiliśmy pojechać przez Słowację, czego żadna nawigacja nie umiała wykonać. Niezależnie od tego, jak parametryzowałem drogę, prowadziła przez Ostravę, a my chcieliśmy przez Chyżne. Więc trzeba było wracać skokami: Chyżne, Kielce, Warszawa. Powód mieliśmy prosty - chcieliśmy sprawdzić, czy autostrada od tej strony jest już zrobiona, no i przejechać przez tatry.

Droga przez Węgry okazała się jak zwykle bardzo przyjemna. Widoczki, zamki na wzgórzach, winnice - nic nowego, nic groźnego. Ale wystarczyło, że przejechaliśmy przez granicę na Słowację... poczułem się jak w domu. Wsie jak u nas, taki post-pegeerowy sznyt, tu łata tam niedoróbka, towarzystwo siedzi przed sklepem i pije piwo. Ale ważne, że droga jest prosta i nikt nie wyprzedza na trzeciego. Ani nawet na drugiego. Po jakimś czasie dojechaliśmy do kawałka drogi szybkiego ruchu, który pięknymi serpentynami i wiaduktami poprowadził nas przez Tatry. Ech, kto nie widział, ten nie wie, co traci. Zdecydowanie droga przez Tatry jest atrakcyjniejsza, niż przez płaskie Czechy, aczkolwiek wtedy nie przejeżdża się po naszej stronie przez tereny górnicze, które też są urokliwe.

Kilometry mijały same, uatrakcyjniane zmieniającymi się widokami za oknem. Aż tu nagle...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 125 wpisów125 12 komentarzy12 666 zdjęć666 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
14.08.2019 - 16.08.2019
 
 
31.05.2019 - 15.06.2019
 
 
08.09.2017 - 01.10.2017