Aż tu nagle za kolejnym zakrętem przed maską pojawił się korek spowodowany przez Uczestników Rowerowego Maratonu, którzy rozwinęli peleton na odcinku kilku kilometrów, uniemożliwiając przejazd wąską górską drogą. Policja trochę próbowała pomagać, wprowadzając ruch wahadłowy na odcinkach, które były zbyt wąskie, by zmieścić ruch samochodowy i rowerzystów. Nawet nie wiem, ile jechaliśmy razem z peletonem, ale prawdopodobnie kosztowało nas to ponad 30 minut, gdyż nie zdążyliśmy do zaplanowanego pitstopu. Chcieliśmy bowiem zatrzymać się w jednej z miejscowości, żeby spenetrować słowacki Coop, akurat otwarty do 16, co było ewenementem, gdyż inne tego typu sklepy na naszej trasie zamykały się dużo wcześniej. Spóźniliśmy się o dobre 15 minut, więc ze Słowacji nie przywieźliśmy niczego, oprócz dobrych wspomnień i zdjęć.
Potem ładne góry się skończyły i wjechaliśmy do Polski, gdzie powalił nas od razu przaśny góralski styl, chamstwo na drodze i tysiące reklam na każdej wolnej powierzchni pionowej i poziomej.